"Co załatwiano aktami TW Bolka? Jak często
nimi grano? Jak to wpływało na decyzje Lecha Wałęsy jako prezydenta,
na polską politykę, nasze bezpieczeństwo? Warto o to pytać" - poniżej spojrzenie i próba odpowiedzi dziennikarza Stanisława Janeckiego:
"Teczki TW Bolka są tylko jednym z wątków
najnowszej historii Polski. Istotnym, ale tylko elementem znacznie ważniejszej
układanki. Kiszczak je trzymał (a swoje egzemplarze najpewniej także
Sowieci, a teraz Rosjanie oraz Stasi, a teraz BND) jako
ubezpieczenie znacznie ważniejszego projektu – tzw. pokojowej transformacji.
I pewnie akta TW Bolka nie są jedynymi służącymi
za polisę tego projektu. Być może następne też są w zbiorze
zabranym z domu Kiszczaków przez prokuratorów IPN. Warto
na sprawę TW Bolka spojrzeć z tej szerszej perspektywy.
Na chłodno i analitycznie.
(fot.wizytowka.be)
Coraz częściej się zastanawiam, czy tzw. polska
transformacja, z okrągłym stołem na czele, nie była zamiejscowym
przedstawieniem Teatru na Łubiance. Jeśli tak by było, upieczono
by kilka pieczeni na jednym ogniu. Polska była największym
i najważniejszym państwem satelickim ZSRR, a w Moskwie
za Gorbaczowa wiedziano, że za chwilę stary świat się zawali,
więc lepiej mieć na to wpływ niż dać się ponieść niekontrolowanej
rewolucji. Wiedział to na pewno ówczesny szef KGB Władimir
Kriuczkow, który w latach 1987-1988 warunki transformacji wielokrotnie
z polskimi towarzyszami omawiał. Jeśli „zalegendowano”
by Jaruzelskiego i Kiszczaka oraz całą resztę tzw. pezepeerowskich
miękkogłowych (np. przyszłego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego) jako ludzi,
którzy przerobili się na szczerych demokratów, nie byłoby potrzeby ich
rozliczania. A skoro w Polsce,
to i w innych państwach.
Gdyby w Polsce udał się „okrągły stół” i okazało
się, że opozycję można wciągnąć w układ z cofającą się władzą,
także ta opozycja zyskiwała „legendowanie” - jako siła, która uchroniła
kraj od groźby rewolucji czy wojny domowej. Jako siła rozsądna
i odpowiedzialna. I znowu ten „polski model” można by zastosować
w innych państwach. Bo tam też rewolucja wisiała w powietrzu,
a na Węgrzech i w Czechosłowacji nawet już trwała.
Reżim Kadara na Węgrzech został zastąpiony przez
„liberała” Karoly’a Grosza już w maju 1988 r. Na początku lutego
1989 r., a więc mniej więcej w tym samym czasie, gdy w Polsce
startował „okrągły stół”, na Węgrzech już podjęto decyzję
o przywróceniu systemu wielopartyjnego. Na trzy tygodnie przed końcem
obrad „okrągłego stołu” w Polsce opozycja na Węgrzech zwołała swój
„okrągły stół”. Rozmowy z władzą podjęto na Węgrzech 13 czerwca
1989 r., a więc już po wyborach w Polsce, ale było oczywiste,
że Węgry idą tą samą ścieżką. Ale polski wariant był nośniejszy
propagandowo i korzystniejszy dla ustępującej władzy. Pierwsza duża
demonstracja w Pradze odbyła się 28 października 1988 r., a kolejna
w grudniu 1988 r. W Niemczech Wschodnich (NRD) pierwsze nietłumione
przez bezpiekę demonstracje domagające się liberalizacji systemu odbywały się
już w połowie 1987 r. Nasiliły się po sfałszowaniu w maju 1989
r. wyborów komunalnych, a w następnych miesiącach ruszyła lawina,
na początku w postaci tysięcy wschodnich Niemców okupujących ambasady RFN w Pradze,
Budapeszcie czy Warszawie. W Niemczech wszystko było trochę opóźnione,
bo chodziło o ewentualne zmiany geopolityczne (zjednoczenie), więc
wymagające zgody mocarstw, ale nastroje były rewolucyjne. Nic dziwnego,
że od ustąpienia Ericha Honeckera do upadku muru berlińskiego
minęły zaledwie 3 tygodnie.
ągły stół” w Polsce zaczął się 6 lutego 1989 r.
i był to już ostatni dzwonek biorąc pod uwagę to, co dzieje się
w Pradze, Budapeszcie i w mniejszym stopniu w Berlinie.
Później już nie byłoby co zbierać.Łaskawość „demokratów” Jaruzelskiego
i Kiszczaka jest więc wyjątkowo naciągana i zakłamana. Grunt palił
im się pod nogami, a „okrągły stół” dał im drugie życie
i chwalebne „legendowanie”. Jest wiele przesłanek, że bez „okrągłego
stołu” reżim firmowany przez „ludzi honoru” Jaruzelskiego i Kiszczaka
padłby gdzieś w połowie 1989 r., a najpóźniej jesienią tego roku.
A tak towarzysze generałowie Kiszczak (w MSW) i Siwicki (w MON)
spokojnie urzędowali jako ministrowie „pierwszego demokratycznego”
do początku lipca 1990 r., niszczyli albo ukrywali archiwa, zacierali ślady
zbrodni i innych przestępstw i hodowali swoich następców,
by potem przejść na wysokie emerytury i uchodzić
za zbawców. A Wojciech Jaruzelski został 19 lipca 1989 r.
prezydentem PRL, zaś od 31 grudnia 1989 r. prezydentem RP i był
nim przez rok. By chronić demokrację, a faktycznie interesy
i tajemnice komunistycznych bandytów i aparatczyków.
I to jest prawdziwa klęska, a nie osiągnięcie początków III RP.
Teatr na Łubiance z gościnnymi występami
w Magdalence, a potem w Warszawie miał m.in. wyłonić liderów
transformacji, a ten polski wzór przeniesiono by potem do innych
stolic. Lech Wałęsa był oczywistym kandydatem na lidera, bo dużo
wcześniej był optymalnym wariantem dla ówczesnej władzy (a właściwie jej
tajnych służb) oraz dla przeważającej części opozycji. Zupełnie nową kreacją
był natomiast Aleksander Kwaśniewski, którego napompowali najważniejsi
architekci „okrągłego stołu”, i zrobili to bardzo sprytnie.
Kwaśniewskiego przedstawiano jako „liberała”, który wymknął się generałom spod
kontroli i wbrew ich woli szybko znalazł wspólny język z takimi
ludźmi jak Jacek Kuroń, Bronisław Geremek czy Adam Michnik. Kwaśniewskiemu
dorobiono więc „legendę” self-made mana, który „urwał się” Jaruzelskiemu
i Kiszczakowi. Piękna bajka, ale skuteczna, bo dała później
Kwaśniewskiemu prezydenturę przez dwie kadencje, i to bezpośrednio
po urzędowaniu Lecha Wałęsy, co miało duże znaczenie.
W efekcie „okrągłego stołu” powstał model
transformacji, wyłoniono liderów oraz stworzono odpowiednie „legendy” dla
każdej ze stron. „Legenda” Lecha Wałęsy była jedną z najważniejszych.
Także prezydentura Wałęsy była bardzo ważna, bo gwarantowała respektowanie
umów „okrągłego stołu” w kluczowych latach. Okres 1989-1995 był
najważniejszy, bo wtedy beneficjanci umów wywodzący się
z poprzedniego systemu okrzepli oraz zyskali quasi-demokratyczną
i quasi-rynkową legitymizację. Wiele wskazuje na to, że przez
pierwsze kilka miesięcy prezydentury Lech Wałęsa sądził, iż zerwał się
z uwięzi tych, którzy znali akta TW Bolka (a jak teraz
wiadomo, także fizycznie je mieli).
A przynajmniej, że jego oficjalna pozycja jest
na tyle silna, iż nikt się nie ośmieli uderzyć aktami TW Bolka.
Coś się jednak stało jesienią 1991 r., co doprowadziło do wymiany
szefów kancelarii prezydenta oraz jego gabinetu. I zaczęły się wyjątkowo
dziwne wygibasy oraz zakrętasy polityki Lecha Wałęsy. Odnalezione
u Kiszczaków aktaTW Bolka oraz inne dokumenty pewnie nie wyjaśnią,
kto i jak wpływał na Lecha Wałęsę od jesieni 1991 r.
do końca jego prezydentury. Ich istnienie oraz list Kiszczaka, dowodzący,
że w kwietniu 1996 r. chciał je oddać, ale się rozmyślił,
wskazują na to, że te „kwity” do końca prezydentury Wałęsy
były do czegoś potrzebne. Istniała jakaś niepisana umowa, ale w razie
czego były jeszcze teczki – do dyscyplinowania. Co nimi załatwiano?
Jak często nimi grano? Jak to wpływało na decyzje Lecha Wałęsy jako
prezydenta? A jeśli niektóre decyzje były wymuszone czy tylko korygowane,
to jak to wpływało na polską politykę, nasze bezpieczeństwo
i generalnie nasze interesy? Tego pewnie szybko się nie dowiemy, ale warto
się tym zajmować. Może w archiwach z domu Kiszczaków jest część
odpowiedzi, a może nie. Jeśli nie, to warto szukać dalej.
A na pewno warto pytać"
Źródło: wpolityce.pl
obrazek wymowny
OdpowiedzUsuń