Czasem mam dylemat jak zacząć wpis, żeby jego wstęp zachęcał, a nie zniechęcał do przeczytania całości. Tak mam dzisiaj. A pisać chcę o niezwykłej osobie - Andrzeju Cudzichu, muzyku jazzowym, kontrabasiście, kompozytorze, liderze grupy AmenBend - i to dlatego mi zależy, żeby jak najwięcej czytelników się o nim dowiedziało. Andrzej tworzył pięknie i żył pięknie, można powiedzieć więcej - pięknie umierał. Odszedł w 2003 roku w wieku zaledwie 42 lat. Pozostawił żonę Ewę, córkę Kasię i syna Karola. Jego pogrzeb przerodził się w prawdziwe uwielbienie Boga. "Pamiętam
reakcje niektórych muzyków jazzowych... Nie spodziewali się, że nad grobem
można wielbić Boga. Przecierali oczy ze zdumienia" - opowiada Małgorzata Kotarba z Magazynu Muzycznego "RUaH".
Osobę Andrzeja chciałabym przedstawić słowami Kasi Cudzich oraz jej męża Mikołaja Budniaka. Historia ich znajomości i małżeństwa, w którą "zaocznie" (bo z Nieba) zaangażowany był tato Kasi, jest poruszająca. "Gdy Małgorzata Musierowicz, autorka popularnej „Jeżycjady”,
usłyszała ich historię, rzuciła: „Gdyby opisać ją w powieści, można by się
spotkać z zarzutem: to nieprawdopodobne, tak w życiu nie bywa!”.
Mikołaj: – Mówiłem: Andrzej, o co chodzi?
Przyprowadziłeś mnie do siebie i co? Twoja Kasia pokazała niezłe różki.
Myślałem, że będzie sielankowo, a ona na „dzień dobry” wystawia pazury.
Kasia: – Działo się jednak coś dziwnego. Bo choć kompletnie nie byłam
zakochana, głęboko w sercu czułam pewność: „To jest mężczyzna, na którego
czekałaś”. Zawsze w podobnych chwilach było sporo szarpaniny, rozpaczliwe
otwieranie Biblii. A teraz
pewność. Tylko że – co najgorsze – bez fruwania, emocji. Mówiłam: Boże, przecież ja przez całe życie modliłam się o to, by ktoś przyszedł i powiedział mi od progu: „Będziesz moją żoną”, a teraz, gdy to się stało, niczego nie czuję. Najchętniej wywaliłabym tego faceta za drzwi. Grunt usuwał mi się spod nóg, bo nie czułam tego, co zwykle. Jest jeszcze jeden detal: ja dwa tygodnie wcześniej, rozmawiając z tatą, powiedziałam: Tatuś, widzisz, Bóg mnie nie wysłuchuje, to chociaż ty mi przyślij męża. W dwa tygodnie później…
(śmiech) Obcowanie świętych na wyciągnięcie ręki. Miotałam się przez dwa dni. Trzeciego dnia powiedziałam „tak”. Ale bez żadnych fajerwerków. Zawierzyłam w ciemno. Czytałam kiedyś z wypiekami na twarzy w książce „Rockowy kapłan”, że David Pierce podszedł do pewnej dziewczyny i powiedział „Będziesz moją żoną”. Marzyłam o tym, ale twardo stąpałam po ziemi i wiedziałam: takie rzeczy zdarzają się tylko w książkach. Zdawałam sobie sprawę, że jednym głupim gestem mogę zmarnować chłopakowi życie. Zostawiał dla mnie wszystko: rodzinę, przyjaciół, jedne i drugie studia. Nie miałam akurat jak na złość nikogo pod ręką; ani mamy, ani koleżanek. Byłam z tym wszystkim sama. Teraz widzę, że to też była łaska. Musiałam wszystko sama przetrawić. Po tygodniu byłam… zakochana po uszy. Na ślub wybraliśmy fragment Księgi Tobiasza. Kiedy miałam bogate doświadczenia „związkowe”, czułam się jak Sara. Symbolicznie „moi mężowie umierali”. I czułam, że już nic dobrego nie może mnie spotkać. Modliłam się tym fragmentem. Kiedy pojawił się Mikołaj, od razu wiedziałam, że to jest „nasz fragment”. Zwłaszcza ten: „jest to dziewczę rozsądne, mężne i bardzo piękne, a i ojca ma dobrego” był bardzo na miejscu (śmiech). Ja czytałam: „Ufaj córko, Pan nieba obdarzy cię radością w miejsce twego smutku”; Mikołaj: „Nie bój się, ponieważ od wieków jest ona przeznaczona dla ciebie”. Wszystko się układało w całość. A potem w tajemnicy przed sobą mieliśmy wygrawerować sobie coś na naszych obrączkach. Okazało się, że teraz oboje mamy słowa: „Od wieków przeznaczona dla Ciebie”..." (źródło i cały artykuł: tutaj).
pewność. Tylko że – co najgorsze – bez fruwania, emocji. Mówiłam: Boże, przecież ja przez całe życie modliłam się o to, by ktoś przyszedł i powiedział mi od progu: „Będziesz moją żoną”, a teraz, gdy to się stało, niczego nie czuję. Najchętniej wywaliłabym tego faceta za drzwi. Grunt usuwał mi się spod nóg, bo nie czułam tego, co zwykle. Jest jeszcze jeden detal: ja dwa tygodnie wcześniej, rozmawiając z tatą, powiedziałam: Tatuś, widzisz, Bóg mnie nie wysłuchuje, to chociaż ty mi przyślij męża. W dwa tygodnie później…
(śmiech) Obcowanie świętych na wyciągnięcie ręki. Miotałam się przez dwa dni. Trzeciego dnia powiedziałam „tak”. Ale bez żadnych fajerwerków. Zawierzyłam w ciemno. Czytałam kiedyś z wypiekami na twarzy w książce „Rockowy kapłan”, że David Pierce podszedł do pewnej dziewczyny i powiedział „Będziesz moją żoną”. Marzyłam o tym, ale twardo stąpałam po ziemi i wiedziałam: takie rzeczy zdarzają się tylko w książkach. Zdawałam sobie sprawę, że jednym głupim gestem mogę zmarnować chłopakowi życie. Zostawiał dla mnie wszystko: rodzinę, przyjaciół, jedne i drugie studia. Nie miałam akurat jak na złość nikogo pod ręką; ani mamy, ani koleżanek. Byłam z tym wszystkim sama. Teraz widzę, że to też była łaska. Musiałam wszystko sama przetrawić. Po tygodniu byłam… zakochana po uszy. Na ślub wybraliśmy fragment Księgi Tobiasza. Kiedy miałam bogate doświadczenia „związkowe”, czułam się jak Sara. Symbolicznie „moi mężowie umierali”. I czułam, że już nic dobrego nie może mnie spotkać. Modliłam się tym fragmentem. Kiedy pojawił się Mikołaj, od razu wiedziałam, że to jest „nasz fragment”. Zwłaszcza ten: „jest to dziewczę rozsądne, mężne i bardzo piękne, a i ojca ma dobrego” był bardzo na miejscu (śmiech). Ja czytałam: „Ufaj córko, Pan nieba obdarzy cię radością w miejsce twego smutku”; Mikołaj: „Nie bój się, ponieważ od wieków jest ona przeznaczona dla ciebie”. Wszystko się układało w całość. A potem w tajemnicy przed sobą mieliśmy wygrawerować sobie coś na naszych obrączkach. Okazało się, że teraz oboje mamy słowa: „Od wieków przeznaczona dla Ciebie”..." (źródło i cały artykuł: tutaj).
PS: Olu, dzięki!:)
OdpowiedzUsuńAlu, od razu przeczytałam:) - dziękuję
OdpowiedzUsuń" Wierzę w Świętych Obcowanie..."
Ola
Olu, myślę, że Andrzej w jakiś sposób jest Ci wdzięczny, że o nim mówisz światu... Święci chcą nam pomagać, on też chce;) Jestem tego pewna, że nas (i nie tylko nas) nie zawiedzie;)
UsuńRzeczywiście w historii Kasi i Mikołaja widać "pomoc z Nieba" ze wspólnym mianownikiem w osobie zmarłego taty:) Widzimy też, że scenariusze życia zaskakują nas. Dla mnie morał z tej historii jest też taki: zasłuchanie w Słowo Boże uzdalnia nas do odpowiedzi na "TAK" we właściwym miejscu i czasie (tak jak Maryja..)
OdpowiedzUsuńDG
Kochana DG, ta pomoc z Nieba za wstawiennictwem Andrzeja Cudzicha jest aktualna dla każdego;)
UsuńUściski dla Ciebie
Andrzeju, no to Ci powierzam TĘ sprawę. Działaj proszę.
OdpowiedzUsuńNie wiem co mam robić. Pomóż mi rozeznać.
OdpowiedzUsuńDuchu Św. przyjdź
Andrzeju, za twoim wstawiennictwem proszę o pomoc w wyjściu z długów
OdpowiedzUsuńRatuj! Błagam. Nie mam już siły
OdpowiedzUsuń