Blog o codzienności. O historiach prawdziwych, zaobserwowanych, naszych. O sprawach ważnych, koniecznych i tych mniej istotnych. O drobiazgach tkających życie, radości z rzeczy małych, ufności nie zawsze łatwej. O pięknie, sile marzeń i zwyczajności dnia. Poszukiwaniach, pytaniach i odnajdywaniach. O sercu kobiety... Jest mi niezmiernie miło gościć Cię tutaj. Usiądź wygodnie, poczuj się dobrze, jak u siebie. Kawy czy herbaty?

niedziela, 19 lutego 2017

In vitro, czyli życie w temperaturze -196 stopni

"Kasia i Bogdan mają siedmioletniego syna i dwuletnią córkę. I jeszcze dwadzieścia jeden embrionów w klinice, które od kilku lat pozostają w stanie zamrożenia. Niedawno Kasia zdała sobie sprawę, że to przecież jej dzieci. Chciałaby jeszcze implantować jedno lub dwoje, lecz mąż nie wyraża zgody. Ich wzajemne relacje stają się coraz bardziej napięte…
Od Moniki mąż odszedł kilka lat temu. Kiedyś trzykrotnie podchodzili do in vitro. Bezskutecznie. W klinice pozostało szesnaścioro dzieci. Ona sama nie może dalej żyć z tą świadomością. Śnią się jej po nocach. Zdecydowała, że wróci, „oszuka” klinikę, zrobi cokolwiek, byle tylko je wydobyć, a potem pójdzie na tory i rzuci się z nimi pod pociąg.
Kindze się „udało”. Jakim cudem otrzymała termos kriogeniczny ze swoimi zamrożonymi embrionami, pozostaje jej tajemnicą. Po powrocie do domu otworzyła go, wyciągnęła probówki, zakopała je w ogródku i postawiła krzyż. Próbuje zapomnieć o przeszłości, lecz bezskutecznie. Codziennie modli się do swoich ośmiu „aniołków”, które ma w niebie. Ich ojciec odszedł, nie ma po nim śladu…
Podczas rozprawy rozwodowej Barbary i Adama dokonano podziału wspólnego majątku małżonków. Okazało się, że w klinice pozostało jeszcze dwanaście embrionów. Barbara chciała je transferować, urodzić i wychować, nawet sama, jednak mąż nie wyrażał zgody. W końcu zdesperowana powiedziała: „Niech on weźmie sobie sześć, a ja sześć. Może przynajmniej połowę uda mi się uratować”. Pani sędzia bezradnie rozłożyła ręce – nie wiedziała, czy traktować zamrożone embriony jak dzieci, czy jak rzeczy. Pozostają w klinice do dziś". 

To fragment grudniowego artykułu z Gościa Niedzielnego (całość - tutaj). Przypomniał mi się on w kontekście informacji o narodzinach dziecka pochodzącego od trojga rodziców. Odpowiednio wcześniej, w laboratorium kijowskiej kliniki, doszło do połączenia materiału genetycznego jednego mężczyzny i dwóch kobiet. Obecnie inżynierzy genetyczni z zadowoleniem fotografują się z noworodkiem, udzielają wywiadów i zapowiadają, że to nie koniec ich 'majstrowania' przy genach (np. tutaj). A ja nie mogę przestać myśleć o dzieciach, które się nie narodziły; o dzieciach żyjących w temperaturze -1960 C, w krainie wiecznego lodu...

(Fot. tapeciarnia.pl)



2 komentarze:

  1. Przerażające te przykłady rodziców, którzy mają zamrożone dzieci. Boże jak mi smutno...

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja jestem zmrożona. Przykłady są mega mocne. A to tylko rodzice, którzy zdali sobie sprawę z tego, gdzie są ich pozostałe dzieci. Masa innych rodziców wypiera to z siebie (bo nie wierzę, że nie ma świadomości).
    Przykład z dzieckiem pochodzącym od trojga rodziców też mrozi. To otwieranie puszki Pandory. Myślec nie chcę, do czego nas to może doprowadzić. "Wyprodukowanie" powieściowego Frenkeistaina zdaje się być coraz bardziej możliwe. Jak to zahamować???
    Temat ważny i ciężki. Mnie też jest bardzo smutno. Bardzo.
    M.

    OdpowiedzUsuń